Ulice Warszawy, ruchliwe i kolorowe, tętniły życiem
Wśród przechodniów byli: „mnichy, żołnierze, najdziwaczniejsze figury i stroje, nadające tłumowi pozór najrozmaitszy.
Do tego łączą się osoby klas wyższych, możniejszych, które raczą chodzić piechotą mimo godności swojej, ale ubierają się już staranniej i czyściej…” opisywał swoje wrażenia ze stolicy Polski Fryderyk Schulz w „Podróżach do Warszawy i po Polsce 1791-1793”.
I kontynuował opis w ten sposób:
„Za tym idzie publiczność konna i powozowa, a ta czasów sejmowych jest tak świetna, jak i w innych wielkich, europejskich miastach. Począwszy od zamożnego kupca nikt już nie chodzi pieszo, najmniej zaś kobiety, chyba pogoda bardzo piękna, droga krótka, a bruk bardzo czysty.
Stąd wypływa, że ledwie w którym mieście
europejskim spotyka się tyle powozów w ruchu co w Warszawie,
tak iż bez przesady liczyć można, że jednego dnia czasu sejmu lub wielkiego balu więcej ekwipażów widzi się w Warszawie niż w przeciągu czterech tygodni w Berlinie. Toż samo z konnymi. […]
Na ulicach tyle się spotyka konnych, co powozów. Przy puściwszy, iż każdy jeździec możny lub mający kredyt nie ruszy się bez jednego lub dwóch pachołków konnych – co się zawsze trafia – można sobie
wystawić tumult i wrzawę uliczną. Bezzawodnie Paryż, Londyn, Neapol i Wiedeń są najhałaśliwszymi miastami Europy. Bardzo bym był skłonnym Warszawę po nich postawić. Niektóre części miasta
mogłyby z tymi stolicami iść o lepszą. Stare Miasto, Nowe Miasto, Krakowskie Przedmieście i wszystkie bliższe ich ulice wytrzymują porównanie”.
Ilustracją wpisu jest fragment obrazu Bernarda Bellotta zwanego Canalettem „Krakowskie Przedmieście w kierunku Kolumny Zygmunta”.